Ta strona wykorzystuje ciasteczka ("cookies") w celu zapewnienia maksymalnej wygody w korzystaniu z naszego serwisu. Czy wyrażasz na to zgodę?

Wywiad z Joanną Kraśnicką

1. Jaka jest najlepsza rzecz, która Cię w życiu spotkała? 

Nie potrafię powiedzieć o jednej rzeczy. Wiele spraw doceniam. Po prostu kocham życie w wielu jego przejawach.  Kontakt z ludźmi i przyrodą najbardziej mnie buduje. Wydaje mi się, że potrafię się cieszyć z małych rzeczy. Z rzeczy zwyczajnych, drobnych, osadzonych w codzienności. Ciekawy reportaż w telewizji, artykuł, wywiad w prasie czy choćby kawa i rozmowa z sąsiadami. Niewiele mi trzeba, żebym była zadowolona z życia.

Z ważnych rzeczy to na pewno wielkim szczęściem były narodziny córki. Łączy nas wyjątkowa więź. Koleżanka słyszała jak rozmawiamy przez telefon, nie mogła pojąć, że mamy sobie tyle do powiedzenia.  Coś, co dla mnie jest normalne, dla niej było niezrozumiałe i wyjątkowe.

Więzi, bliskość, to dla mnie sprawy największej wagi.

Oprócz Agnieszki, jest jeszcze mężczyzna mego życia czyli mąż, Maciek (uśmiech).

Bardzo też czuję się związana z moim bratem, codziennie jesteśmy w kontakcie.

Nie znaczy to, że nie mam ochoty ich czasem udusić (śmiech) ale też nie wyobrażam sobie dnia  bez rozmów z nimi.

2. W jakim miejscu czujesz się najlepiej, najbezpieczniej, możesz pozwolić sobie na odpoczynek, relaks?

Wiadomo, takim miejscem jest mój dom. Lubię posiedzieć na tarasie albo popatrzeć przez okno, nawet jak pada deszcz. Kontakt z bliskimi też tworzy ten dom.

Tutaj to zwyczajne siedzenie na tarasie sprawia mi ogromną przyjemność. A kiedy jest chłodniej, siedzę sobie w domu na fotelu bujanym, zimą wyścielonym futrzakiem. Bujam się z lekka i tak sobie patrzę na to co jest za tym moim wielkim oknem w salonie. A tam zieleń. Kwiatów mamy niewiele i to drobniutkie, tylko lawendę i niezapominajki. Ale też na początku wiosny pierwsza zakwita wiśnia japońska, a zaraz potem magnolia. W tle przeważają iglaki.  Modrzewie , świerki, kosodrzewina i tuje. Obserwuję też małe oczko wodne, nie można się tu nudzić. Ciągle coś się dzieje. Mieliśmy w oczku rybki, srebrne, nie złote. Przyleciała czapla i … dramat, rybki zostały zjedzone. Na pociechę w odwiedziny zaczęły przychodzić kaczki.

Oddzielne historie wiążą się z kotami. Często wizyty składa nam rudy Migdał, nie jest bezdomny, wprost przeciwnie, ma kilka domów.  Cwaniak, wszyscy go hołubią, wszędzie wyprosi coś do jedzenia i moc głasków, a jedna z sąsiadek ma wąską specjalizację, wyciąga mu kleszcze. Czasem trudno go wyprosić,  Migdał uważa chyba, że wszystkie te domy należą do niego.

O podobnie zaradnym kocie imieniem SID:

Od lat nie mam swojego zwierzątka,  lubię choć na cudze popatrzeć.

Mam w pamięci taki obrazek sprzed dwudziestu lat: sąsiadka idzie z  dzieckiem w wózku,  za nimi podąża pies, a za psem kot. I tak codziennie w identycznej kolejności odbywali rundkę po osiedlu.

3. Czym dla Ciebie jest praca?

Przyszła mi do głowy zaskakująca myśl. Tak się przyzwyczaiłam do mojej pracy,  że te obowiązki jakoś strasznie mi nie ciążą. Czuję czasem ich nagromadzenie, presję czasu, różnorodność, ale… W sumie to lubię załatwiać te wszystkie sprawy, które tu się rozgrywają, lubię jak coś się dzieje, lubię jak przez mój pokój przewija się mnóstwo osób, a ja staram się to ogarnąć. To mój żywioł. Wiadomo, że potem potrzebuję wyciszyć się, pobyć chwilę sama ze sobą, w pojedynkę,  Z tego czerpię energię. A potem znowu przystępuję do działania.  I tak to się toczy już 45 lat

Tu na UW jest moje miejsce.

Ważna też jest przyjazna atmosfera. Uniwersytet jest stabilnym miejscem pracy. Szefowie, dziekani, ale też koleżanki zawsze byli w stanie zrozumieć życiowe okoliczności. Np.: Dawniej mój mąż był przeważnie w rejsach, a ja sama w domu z dzieckiem. Kiedy mąż przyjeżdżał, zawsze mogłam liczyć na urlop,  koleżanki potrafiły zrozumieć i dostosować się, tak żebyśmy  mieli czas dla siebie w tych krótkich chwilach jego pobytu na lądzie. Nie były to jakieś przywileje, ale ważna była możliwość dogadania się.

4. Czy zawsze miałaś podobne obowiązki? Czym się zajmowałaś? 

Robiłam chyba wszystko oprócz finansów:  obsługiwałam studia doktoranckie, zajmowałam się sprawami studenckimi, także zagranicznymi i kadrowymi. Brałam udział w organizacji konferencji.  Dawniej też dbałam o zaopatrzenie w materiały biurowe, prowadziłam sprawy socjalne: wydawałam  kartki żywnościowe, bilety miesięczne. Moje obowiązki często się zmieniały.  Nauczyłam się być elastyczna.

5. Kogo z administracji (z dawnych pracowników, pracowniczek) chciałabyś przypomnieć? Dlaczego?

Kiedy zaczynałam pracować,  stałam się „prawą ręką” kierowniczki dziekanatu Danki Żakowskiej, to od niej wyszło.  Przy niej wielu rzeczy się nauczyłam. Miała dużą wiedzę o całym Uniwersytecie i nie tylko o Uniwersytecie. Była życzliwą koleżanką i wspierającą szefową.  Nie tylko dla mnie. Każdemu starała się pomóc. Umiała z ludźmi rozmawiać. I każdą sprawę załatwić. Kiedy pojawiał się jakiś problem, z którym nie potrafiłam sobie poradzić, mówiła do mnie:

– Joasiu, nie martw się, zaraz to rozwiążmy.

Byłam jej za to bardzo wdzięczna i takiego stylu pracy, komunikacji się uczyłam.

Jak jej zabrakło, to już nigdy nie było tak samo.

Później znalazłam się w pokoju z Basią Zach i Haliną Tarań. Pomimo sporej różnicy wieku i odmiennych charakterów byłyśmy wyjątkowo zgranym zespołem.  Bardzo sobie pomagałyśmy. Co jakiś czas się spotykałyśmy poza pracą. Wtedy dużo się śmiałyśmy i nie mogłyśmy się rozstać do nocy.

6. Miałaś kontakt właściwie z wszystkimi pracownikami i pracowniczkami Wydziału w ciągu tych 45 lat. Z administracją i pracownikami naukowymi, w tym z kilkoma dziekanami. Byłaś w relacjach służbowych, ale przecież poznawałaś ludzi też od zwykłej ludzkiej strony.  Jaki to miało na Ciebie wpływ?

Praca na Uniwersytecie i to z jak wieloma osobami i osobistościami miałam kontakt, na pewno miały na mnie wpływ. Na mój rozwój, na styl bycia, na moją osobowość.  Spotkania, rozmowy z ludźmi wzbogacały mnie. Uczyłam się kontaktu z osobami na różnych stanowiskach. Czasem trzeba było konwersować z rektorem czy ministrem.

Ale nauczyłam się, że znajomość protokołu dyplomatycznego jest mniej ważna niż okazywanie szacunku, uprzejmość i uśmiech.

Zresztą wszystkich, niezależnie od stanowiska,  staram się traktować z równą uważnością.

7. Zdradzisz nam coś z życia dziekanów?

Tyle lat wzajemnych kontaktów sprawiało, że poznawałam czasem ich osobiste historie, małe tajemnice z życia prywatnego. Ale nie chciałabym o tym mówić, o tym  czym dzielili się czasem tylko ze mną. Źle bym się z tym czuła, gdybym komuś o tym opowiadała. Ale mogę powiedzieć o małych zdarzeniach czy zwyczajach osób pełniących funkcje dziekańskie.

Profesor Stefan Wołoszyn. Był dziekanem tylko przez rok w 1980-1981, w trudnym czasie. Człowiek ogromnej kultury. Profesor nie z tej epoki. Skromny i zrównoważony. Pamiętam taką drobną rzecz. Zależało mu na zdobyciu zarękawków. Pisał piórem atramentowym i nie chciał brudzić mankietów koszuli. Zupełnie niemożliwe było zdobycie na UW ani też gdzie indziej czegoś takiego, już wtedy staromodnego. Uszyłam te zarękawki. I zdobyłam dla niego podkładkę skórzaną do podpisywania dokumentów. Do dziś pamiętam wielkie zadowolenie na jego twarzy, kiedy wręczałam te przedmioty. Żywo okazywał swoją wdzięczność.

Profesor Czesław Kupisiewicz. Przychodził w piątki o 8.00 rano na herbatkę. Dzielił się różnymi przeżyciami. Opowiadał o czasach wojny, o tym jak był w obozie pracy. Także o tym jak poznał żonę. Mówił również o córce, o wnuczce. O swoich publikacjach.  O książkach dla dzieci. On mnie zatrudniał. Miałam pracować w bibliotece, ale Profesor chciał, żebym trafiła do administracji. – Nie umiem pisać na maszynie – powiedziałam. – Wszystkiego Cię nauczymy!

Profesor Tadeusz Lewowicki. Jakoś się lubiliśmy. Mieszkałam u rodziców na Ochocie. On również w tej dzielnicy. Zdarzało się, że okazywał uprzejmość i odwoził mnie do domu. Zawsze mogłam zadzwonić na jego telefon prywatny w sprawach niecierpiących zwłoki. Tylko mnie, z całej administracji, podał kontakt.

Profesor Irena Szybiak.  Na początku miałyśmy chłodną relację, coś się nieprzyjemnego zadziało i jakiś czas pokutowało w naszych kontaktach. Potem jednak zaskoczyła mnie swoją życzliwością. Była bardzo ciepłą osobą i potrafiła to wyrażać. Na pewno wobec mnie taka była.

Profesor Mirosław Szymański. Przy nim uczyłam się spraw kadrowych. Miał do mnie zaufanie. Kiedyś, przez nieuwagę, chciał zatrudnić kogoś na czas nieokreślony, co w tamtym przypadku było niezgodne z przepisami UW. Wyjaśniłam, że to niemożliwe i dlaczego. Petentka usłyszała krótką odpowiedź: – Pani Joasia się nie zgadza! Przykro mi.

Dzwonił do mnie z życzeniami w każde imieniny.

Profesor Irena Wojnar też zawsze pamiętała o moich imieninach.  Przynosiła mi wtedy czekoladki tzw. kocie języczki. Potem przestali je produkować i Pani Profesor była nieszczęśliwa. No ale było jeszcze ptasie mleczko! Rozmawiałyśmy dużo o Francji. Zapraszała do domu, żeby obejrzeć przewodniki, albumy, mapy, ale nigdy nie ośmieliłam się jej odwiedzić.

Profesor Andrea Folkierska. Pozwoliła mi chodzić na swoje zajęcia dla doktorantów. To było bardzo przydatne, bo dotyczyło poprawności językowej, kultury tekstu pisanego. Rozmawiałyśmy dużo o południu Francji. Świetnie znała tamte regiony,  kulturę, zabytki i obyczajowość.

8. Jakie mankamenty ma Twoja praca? Czego w swojej  pracy nie lubisz?

Nie przepadam za segregowaniem dokumentów. To moja zmora. Mogę załatwiać wszystko, ale papiery to nie moja specjalność.

9. Słyniesz z talentów dyplomatycznych i mediacyjnych , sama pamiętam jak Ci się udało pogodzić dwie koleżanki. Dlaczego to robisz? Jak to robisz?

Bardzo nie lubię sytuacji konfliktowych, nie cierpię, kiedy ludzie się kłócą. Kiedy widzę, że bliskie koleżanki były w dobrych relacjach, a nagle są pokłócone, to trudno mi to zaakceptować. Staram się coś zrobić, żeby zapanowała zgoda.

Jak? Po prostu zależy mi bardzo i próbuję to załatwić, nie mam żadnego planu, działam spontanicznie, intuicyjnie. Wtedy wybrałam neutralne miejsce na rozmowę. Starałam się zacząć od wyjaśnienia sytuacji, od tego żeby każda osoba miała szansę powiedzieć, jak sytuacja wygląda z jej punktu widzenia.

Jak to przebiegało, to nawet nie wiem, ważny jest rezultat. Może najważniejsze jest to, że te osoby wiedziały, że mi zależy i w związku z tym im też zaczęło zależeć. Po co zatruwać sobie życie drobiazgami.

10. Jakie najważniejsze cechy powinna mieć osoba na Twoim stanowisku?

Niezbędne są: znajomość miejsca pracy i przepisów. a także podzielność uwagi, elastyczność, uprzejmość i dyskrecja.

11. Twój mąż Maciej był wiele lat głównym mechanikiem na statkach, dużo czasu byliście w rozłące. Wasze małżeństwo przetrwało (a wiem, że większość kolegów Maćka się rozwiodło), co sprawiło, ze ciągle jesteście razem?

Wbrew pozorom te rozłąki działały na plus. Kiedy Maćka nie było, zdawałam sobie sprawę jak bardzo mi go brak. To był czas na to, żeby zatęsknić, a każde spotkanie było świętem.

Po prostu było i jest między nami uczucie i ta tak zwana „chemia” (może dlatego, że spożywamy dużo tych „e” (śmiech). Zawsze lubiliśmy ze sobą rozmawiać. I tak jest nadal. Nie nudzimy się za sobą.

12. Jesteś bardzo blisko z Agnieszką, Twoją córką, pomimo że mieszka we Francji. Dzwonicie do siebie codziennie.  Jak myślisz, co miało wpływ na powstanie takiej silnej więzi? Jaką byłaś mamą?

Jestem zwyczajną osobą i byłam zwyczajną matką. Jakoś specjalnie się nie przygotowywałam do tej roli. Nie miałam żadnego poradnika. Zresztą takich wtedy nie było.  Jednak zawsze miałam dla niej czas. Była jedynaczką, dużo czasu spędzałyśmy razem,  rozmawiałyśmy, grałyśmy w gry, chodziłyśmy do parku. Ale nie była wyizolowana ze środowiska rówieśniczego.  Jej koleżanki przychodziły do nas, do domu. Były mile widziane.

Zawsze chciałam tylko tego,  żeby była szczęśliwa. No i żeby nie robiła nic złego sobie ani innym. Nigdy nie mówiłam jej co ma zrobić, zawsze cierpliwie wysłuchiwałam i nie moralizowałam. Kiedy mnie o coś pytała, starałam się odpowiedzieć w zgodzie ze sobą, ale niczego nie narzucałam.

Nadal mamy dobry kontakt. Dla mnie to, że jako dojrzały człowiek jest zadowolona ze swojego życia, jest najlepszą nagrodą.

Rozmawiamy codziennie. O dzieciach , o błahych rzeczach, ale też o poważnych. Ostatnio rozmawiałyśmy o tym, co się dzieje w świecie, o przemocy we Francji, w Polsce. Zastanawiałyśmy się, co jest tego przyczyną. To był trudny temat w kontekście przyszłości dzieci Agnieszki.

Jestem dumna z tego, że poradziła sobie we Francji, z tego że ma dobrą pracę – jest psycholożką. Ma też wspaniałą rodzinę. Jest świetnie zorganizowana. Radzi sobie w życiu.

Agnieszka też myśli o nas, o rodzicach.  Chce, żebyśmy na stare lata zamieszkali gdzieś blisko. Potrafiła do tego pomysłu przekonać swojego męża.

Dlaczego tak się zachowuje? Może dlatego, że obserwowała jak ja i mój brat, a także Maciek zajmowaliśmy się wiele lat moim chorym ojcem i taki ma wzór.

13. Jesteś babcią trójki wnucząt, a już niedługo czwórki. Opowiedz coś o nich. 

Dziewczynki są bardzo różne. Ciekawe, jaki będzie chłopak (Ange jest „w drodze”)?

Stella –  ma 7 i pół roku. Jest bardzo wrażliwa, marzycielska, to prawdziwie romantyczna dusza. Kiedyś nocowała u koleżanki, bardzo tego chciała, jednak przed snem musiała zadzwonić do domu i porozmawiać z mamą, usłyszeć, że jest. Gdy wypadł jej mleczny ząb, mama zapewniła, że w nocy przyjdzie do niej wróżka Zębuszka i włoży pod poduszkę pieniążek. Na to Stella: – Nie wiem czy bym chciała, żeby mi się ktoś obcy kręcił po pokoju, jak ja śpię. Boi się różnych rzeczy, ale przezwycięża lęk. Np. w wesołym miasteczku uwielbia wszystkie mocne atrakcje, pęd, nagłe niespodzianki. Zadziwia nas. Dużo i płynnie czyta, potrafi skupiać się na zadaniach. Chętnie bierze udział w przedstawianiach szkolnych.

Stella czasem chciałaby dostać więcej uwagi. Przy jakiejś okazji mówi do Agnieszki: – A mojej koleżance, jedynaczce, mama wszystko pakuje do tornistra, a ty tego nie robisz,  masz za dużo dzieci!

Liza – lat 5 i pół. Kocha ruch! Jest bardzo aktywna i śmiała. Bardzo wcześnie nauczyła się jeździć na rowerze. Szczebelki w łóżku jej przeszkadzały, dla bezpieczeństwa musieliśmy je wyjąć, bo potrafiła wstać w nocy i przerzucić ciało przez wysoką barierką, żeby się wydostać. Potem bawiła się albo siadała i sobie  malowała, następnie wracała do łóżka w ten sam sposób. Zaskakuje nas swoim sposobem myślenia. Któregoś razu na kartonie narysowała bardzo dużo kropek, i pyta się czy wiemy co to jest. – Jak to nie wiecie? To powietrze! Liza chce mamie pomagać. Także w samochodzie. Któregoś dnia Liza usiadła na swoim miejscu, zapięła pas i … zluzowała hamulec ręczny. Samochód pojechał kawałek i walnął w murek. Agnieszka na szczęście podbiegła i złapała za hamulec. Uff! Agnieszka czasem tłumaczy Lizie: – Jesteś dzieckiem, to ja jestem dorosła, musisz się słuchać. Liza natychmiast odbija piłkę: – A mnie się to nie podoba, ja chcę, żeby były stosowane moje zasady!

Flavia –2,5 roku.   Jest jeszcze malutka, ale zawsze ma swoje zdanie. Agnieszka obawiała się trochę o jej adaptację w żłobku, a ta już pierwszego dnia wybrała sobie tam lalki i zabroniła innym dzieciom ich dotykać.  Codziennie bogato obwiesza się biżuterią i tak wędruje do żłobka. Nie chce już tam chodzić, chce do szkoły.  Każdego dnia zapytuje panią, czy może tam iść. Kiedy pani mówi, że musi jeszcze trochę poczekać, robi smutne oczy spaniela i z wyrzutem patrzy na nią. Flawia zachwyca się dziadkiem Maćkiem. Ale ja też jakoś jestem w jej myślach. Kiedy przyjechał drugi dziadek, i zajął łóżko w pokoju gościnnym, Flavia zaprotestowała:– Ty nie możesz tu spać, to jest babci łóżko! Razem z nią skakałyśmy po tym łóżku! Flawia ma mocną osobowość. Potrafi wymóc to , na czym jej zależy. Wieczorami czytając bajki siadałam na małym krzesełku blisko jej  łóżka.

Teraz Flawia domaga się od Agnieszki, by siedziała na krzesełku podczas czytania, bo babcia tak robi!

Często czytałam jej baśń o czarodziejce. Tam pojawiają się różne postacie, zwierzątka.  Flawia z lubością podpowiadała mi: żabka, wąż, doudou… Kiedyś pozostałe dziewczynki były w łóżeczkach i już  chciały spać, ale Flawia wciąż krzyczała:- Encore! -Encore!

Ange – 9. miesiąc w brzuchu mamy.  Już waży ponad trzy kilo. Agnieszka czuje się doskonale. Właśnie powiadomiła mnie, że gruntownie wysprzątała samochód „nawet ciasteczka się odkleiły”.  Na czas porodu jest przygotowany sztab operacyjny składający się z Jeremiego i przyjaciółek. Agnieszka zna ich harmonogramy zajęć. Jak zacznie rodzić, Jeremy odwiezie ją do szpitala, a koleżanki zajmą się dziewczynkami.

Myślę sobie, żeby tylko wszystko poszło dobrze. 7 lipca lecimy do Marsylii, a stamtąd ok. 50 km do  Ensuès-la-Redonne. Będziemy wspierać naszą córkę. No i wypoczywać w pięknym miejscu.

14. Co lubisz robić z wnuczkami?

Dziewczynki bardzo lubią grać w gry. Razem też robimy biżuterię. Przed snem czytam im książki. Każdej w oddzielnym pokoju, po kolei.

Jak widzę, że przysypiają, mówię im wierszyk:

Dobranoc , pchły na noc
Karaluchy do poduchy,
A szczypawki do karafki.

I jak już śpią, wychodzę.

15. Jesteś znana z urody i elegancji. Co robisz, że wyglądasz tak młodo i ślicznie? Nieraz brano Cię za panią dziekan:). Jaki styl lubisz? Dlaczego

Nie robię ze sobą niczego specjalnego. A jeśli chodzi o ubiór, to nie lubię krzykliwych kolorów, dużych wzorów, ginę w tym. Lepiej czuję się w dyskretnych, stonowanych barwach. Preferuję proste kroje, klasyczne fasony. Mój ubiór jest wyrazem mojej osobowości. Nie lubię zwracać na siebie uwagi.

16. Powiesz coś o swojej młodości?

W podstawówce trenowałam akrobatykę. Uczęszczałam też do Ogródka Jordanowskiego przy Wawelskiej. Tam pani Maruna, która prowadziła rytmikę i zajęcia taneczne, mówiła, że powinnam iść do baletu, ale rodzice byli przeciwni „co to za przyszłość w podskokach”.

Gdy byłam w szkole średniej, wakacje spędzałam w bibliotece, pracowałam tam. W tamtym czasie też byłam w teatrze pantomimy. Najlepsi koledzy stamtąd tańczyli później w Teatrze Żydowskim. Ciekawe osoby poznawałam. Artystów. Aktorów, tancerzy. Występowaliśmy w szkołach, domach kultury. Całą grupą byliśmy też we Wrocławiu u Henryka Tomaszewskiego. Mój wychowawca w liceum pan Wasilewski wysyłał mnie do PWST, ale mnie to nie interesowało, zresztą nie wierzyłam, że mogłabym zostać aktorką. Bardzo lubiłam zajęcia artystyczne, ruchowe. Do dziś zostało mi umiłowanie ruchu, tańca. Dobrze mi robi gimnastyka, joga, (muszę tylko dojść do siebie po operacji biodra).

Potem byłam w studium pomaturalnym „ Produkcja telewizyjna”. Niestety, moja klasa ze specjalnością montażu filmowego się rozpadła. Kto wie, co by było, gdybym ją skończyła.

17. Podasz nam przepis na to Twoje tiramisu? Uwielbiamy je!

Składniki:

4 jaja
500 gr sera mascarpone
3/4 szklanki cukru pudru
3 łyżeczki amaretto lub innego alkoholu
2-3 opakowania długich biszkoptów
zaparzona kawa z „prądem” do namaczania biszkoptów

Wykonanie:

Żółtka utrzeć z cukrem, następnie dodawać serek mascarpone i wymieszać. Układać biszkopty (namoczone) przekładając kremem.
Ja dodaję do kremu pianę z ubitych dwóch białek, wtedy krem jest lżejszy. Może niektórym zjadaczom dlatego tak smakuje.

18. A jak robisz tę swoją kawę? Że wszyscy tak jej pragną?

Tajemnica. Wkładam w to serce. Uśmiech, życzliwe spojrzenie, ciepły gest. No, trochę kawy i wrzątku też trzeba.

Dziękujemy za rozmowę Joasiu i życzymy wszystkiego co najlepsze!